kłódka

Przy Adler Planetarium - jedna z moich ulubionych miejscówek.

Chicago pokochałam właściwie od razu. Duże, tętniące życiem miasto, pełne i wielkich budynków i zieleni.  
I gdy już człowiek myśli,że się do życia na emigracji przystosował. Gdy myśli, że oswoił wszystkie nieznane elementy, nagle natknie się na coś.  Na taką drobnostkę, która skutecznie sprowadzi go na ziemię. Zdaje się być sprawą oczywistą dla wszystkich dookoła - nam wydaje się pomysłem z kosmosu. I po raz kolejny czujemy się jak przybysz z obcej planety...

I chociaż nie opowiadam już historii mojego życia, gdy sprzedawczyni w sklepie pyta mnie "How are you?". I przyzwyczaiłam się, że do cen które są umieszczone na produktach doliczają jeszcze później przy kasie podatek (ale nie pogodziłam się - wnerwia nadal). I że wiecznie chcą żeby im wszystko literować. Przyzwyczaiłam się, że trzeba dawać napiwki, nawet w taksówce. Właściwie to już myślałam,że wiele mnie tutaj nie zaskoczy. Nawet wiewiórka - jako zwierzątko domowe :) 

Pies? Na co komu pies? Przecież wiadomo,że nikt tak dobrze nie aportuje jak wiewiórka!

Aż pewnego dnia poszłam na basen, i już pomijając fakt,że na każdym publicznym basenie tutaj cały dzień jest rozplanowany na konkretne zajęcia. I jak człowiek nie chce grać w wodne polo, nie kwalifikuje się jeszcze na emerycki fitness, nie ma pod ręką niemowlaka którego mógłby zaciągnąć na wodne mother-babe bonding czy po prostu zwyczajnie w świecie nie ma AKURAT ochoty uprawiać jogi na pontonie to musi się wstrzelić w ściśle ustaloną godzinę lub dwie dziennie przeznaczone na normalne pływanie.  

Ale, ok - przybyłam. Wszystko pięknie  A jakaś szatnia, to gdzie jest? I czy mogłabym prosić jakiś kluczyk do szafki? Kluczyk? Kłódkę Pani ma na myśli? No tak, szafki to są tam na dole i Pani sobie swoją kłódką zamknie. Kłódką, jaką kłódką? O mamma mia. A kłódkę trzeba mieć swoją. Oczywiście, jasna sprawa. Normalka,żeby wszędzie ze sobą nosić kłódkę. Podręczna zawartość każdej kobiecej torebki w USA. Na wypadek jakby nas nagle naszła ochota coś (kogoś?) gdzieś zamknąć? Solidny też to przedmiot, to i przy samoobronie się przyda jakby się kogoś wkurzającego chciało zdzielić po głowie ;) Sami chyba przyznacie,że brzmi logicznie ;)


Tak więc kłódkę mam już i ja i od teraz, już się z nią nigdy nie rozstanę! :)

No cóz, coś za coś, do tych małych różnic przyzwyczaić się można, a nie wszędzie można mieć takie piękne widoki! I jak tu nie kochać Chicago!?


Przepiękny widok z Adler Planetarium nocą.

This entry was posted in ,. Bookmark the permalink.

6 Responses to kłódka

  1. Anonimowy says:

    hhahahahah - na bardziej złożony komentarz narazie mnie nie stać.:D

  2. wildberry says:

    Chicago jest jednym z najcudowniejszych miejsc które widziałam, również od pierwszej chwili zauroczyło mnie totalnie i jeśli miałabym mieszkać to z chęcią właśnie tam...
    Jak oglądam Wasze blogi i pojawiają się zdjęcia z miejsc w których tak chętnie bywam, od razu robi się lepiej na duszy.
    A propos wiewiórek też byłam zdziwiona jak je pierwszy raz zobaczyłam , po pierwsze ich kolor a po drugie spryt i ich oswojenie:P
    A jeśli chodzi o kłódki to niestety u nas na siłowniach i fitessach nie wpuszczą Cię (nie wszystkich oczywiście) jeśli nie masz swojej kłódki.
    Pozdrowienia!

  3. Anonimowy says:

    Pet squirrel! Tego jeszcze nie było. Podoba mi się. CHCĘ TAKĄ! :D Nawet nie musi aportować. Może być taka jak kot, tylko biegać po drzewach (moje koty nie biegają, więc nie mam porównania :D).
    HAHAHAHA niezła historia z tą kłódką. To wszędzie tak, czy tylko na uniwersyteckiej pływalni?
    Z tym podatkiem TAX to jest mordęga. Moja mama też czasem narzeka z tego powodu. Tipowanie taksówkarzy to bardziej taka kwestia "keep the change" czy się domagają mniej lub bardziej subtelnie?

  4. Basia says:

    @wildberry, naprawdę? Ja się nigdy z takim zwyczajem przynoszenia własnych kłódek w Polsce nie spotkałam. To się cieszę,że pomagam CI przypominać sobie miłe chwile w Chicago :)!

    @zaduzomowisz - Wszędzie! Na uniwersyteckiej pływalni to jeszcze wypożyczają kłódki, ale na takiej publicznej to cóż, bez własnej ani rusz! Odnośnie taksówkarzy, to mi się to nigdy nie zdarzyło, ale moją koleżankę raz upomniał,że za mało mu dała ( a właśnie tak zaokrągliła), więc presja dawania napiwku bywa spora. Haha, też bym chciała wiewiórkę, może Mikołaj nas wysłucha? ;P

  5. Unknown says:

    Od tej strony stany mnie chyba bardziej przerażają niż zachwycają ale zazdroszczę!

  6. "nie opowiadam już historii mojego życia, gdy sprzedawczyni w sklepie pyta mnie "How are you?" - Jezu, ja też tak miałam! Na pierwszym roku studiów zawsze dawałam ludziom wykład na temat tego jak się czuje... i napewno kilka osób tym przestraszyłam!

    a własną kłódkę już się przyzwyczaiłam ze sobą nosić...

    teraz to mam chyba większy szok kulturowym jak przyjeżdżam do Polski i np. mnie doprowadza do szaleństwa, że ma recycling bins i że nie powinno się pić wody z kranu itd.

Leave a Reply