Archive for lutego 2012

na Bali nie ma "walking distance"


Obrazek dotyczący życia na Bali nieźle mnie rozbawił, bo cóż... ma w sobie sporo prawdy, nie zliczę godzin w których stałam w skuterowym korku... 

Skutery, skutery, skutery. To nieodłączny krajobraz tej wyspy. Mam wrażenie,że skuter jest tam prawie jak kolejna cześć ciała, i to taka bez której bardzo trudno funkcjonować. Transportu publicznego właściwie nie ma.  Chodniki? Bywają. Ale najczęściej jeżdżą po nich skutery, bo jeździ się wiadomo - po czym się da!
Pamiętam jak pierwszego dnia po przylocie, gdy pytaliśmy się o odległość do Uniwerku, mówili nam,że 5-10 minut motorbike. A na pytanie o walking distance odpowiadali  - nie ma walking distance. Wtedy wkurzona nie mogłam pojąć  czemu nie chcą nam dać odpowiedzi, teraz wiem,że mieli rację... ;)


Na motorze naprawdę można przewieźć wszystko! ;)


lub wersja bardziej ekstremalna:
Normalnym widokiem są całe rodziny na skuterze. Raz widziałam jak 4 osobowa gromadka wiozła jeszcze ze sobą psa :P Przerażające jest jednak to jak przy tak dużej ilości wypadków dzieci jeżdżą bez kasków. Podczas całego pobytu widziałam może z ... 5 dzieci w kaskach? Dzieciaki siedzą sobie z tyłu, z przodu, trzymają się nonszalancko jedną ręką...niemowlaki wystają gdzieś spod ramienia matki...
Porównując do Europy, gdzie dzieci w samochodach (przestrzeni jednak zamkniętej - co tu dużo gadać, wypaść jest trudniej niż ze skutera :P) przypinane są jeszcze do fotelików ... widać  prawdziwą różnicę w mentalności.


Pytanie konkursowe: Ile widzisz dzieci na powyższym obrazku?


 5 osobowa rodzinka - może dobrze nie widać, ale z przodu jest dwójka maluchów i jedno na rękach matki. Generalnie jest zasada im więcej Ci się uda na skuter wcisnąć tym lepiej. Towarów. Ludzi.

 Zdarza się i tak,że gdy dorośli się zmęczą, stery przejmuje wyluzowany malec... :P


 No cóż...nam też się trochę ta mentalność udzieliła. Bo że niby my bambusa nie przewieziemy? phi. Co to dla Pauliny! Daj jeszcze tą paczkę pod nogi, bo trochę luźno :P


Posted in | 12 Comments

Podróże na miarę możliwości.

Ach, gdzie to ja bym nie była gdybym mogła wyjść z domu. Tysiące pomysłów. Skoro niemożliwe do zrealizowania pchają się jeszcze bezczelniej do mojej głowy. Plany niespełnione, bo "coś". Powód zawsze się znajdzie. Choć mój ,muszę przyznać z czystym sumieniem, jest prawdziwie uziemiający. 
Ale pobawmy się tak, jakby wymówki się nie liczyły. Bez taryfy ulgowej.Więc dzisiaj o podróżach. Takich na miarę możliwości.


Gdzie byście chcieli być? Ja w Azji, słonecznej i niezmrożonej. A,że pisanie poprzedniego posta zaostrzyło mi apetyt  udam się w podróż kulinarną prosto do Kong Kongu! Azjatycki smakołyk na dzisiaj to tarty jajeczne :)




 Składniki na ciasto:

220 g mąki pszennej
140 g masła
70 g cukru pudru
1 jajko

Ugniatamy, ugniatamy, aż uzyskamy jednolitą masę .


Następnie wykładamy foremki ciastem (trzeba uważac,żeby spód nie był za cienki) .


Do przygotowania nadzienia będziemy potrzebować :

3 jajka
220 ml wody
100 g cukru
60 ml mleka skondensowanego

Wodę z cukrem podgrzewamy na małym ogniu, aż cukier się rozpuści.Odstawiamy do ostygnięcia. Gdy już się wystudzi mieszamy z jajkami i mlekiem. Tak powstałe nadzienie wlewamy do babeczek.



Pieczemy około 15 - 20 minut w 200 stopniach.  



Do tego dzbanek herbaty i naprawdę można poczuć się jak w Hong Kongu. U mnie truskawkowo-ananasowa. I wcinamy :) 


A jeśli nie w Azji? To w Berlinie! Jest tak blisko,że aż czuję atmosferę filmową unoszącą się w powietrzu. Berlinale. W moim domu! Kto by pomyślał?  A teraz wybaczcie,muszę kończyć, bo za chwilę zaczyna się seans  Extremly loud, incredibly close.  Już po samym zwiastunie widzę,że zapowiada się dobrze, zresztą scenarzysta ma koncie już takie perełki jak Forrest Gump!





Posted in , | 8 Comments

Mój plan był prosty. Zakładałam, że najlepiej będzie jeśli podczas pobytu w Indonezji nie będę musiała korzystać z tamtejszej służby zdrowia.Przed wyjazdem upewniłam się,że jestem zdrowa jak ryba,  poddałam się kilku szczepieniom i spakowałam najpotrzebniejsze lekarstwa . Sytuacja wydawała się być pod kontrolą.  Jednak parę sekund, a możliwe że nawet ich ułamki, zadecydowały o moim losie. Ciach. Trach. Bach. I jak to określił lekarz „popłynęłam po asfalcie”. W związku z tym nastąpiła "mała" zmiana planów. Okazało się,że pierwszą w życiu operację będę miała właśnie na Bali. Była biała tablica na której zapisuje się zabiegi, wielkie lampy na Sali operacyjnej, krzątający się ludzie w zielonych maseczkach, no wszystko niczym z Grey’s Anatomy.Tylko personel jakiś bardziej opalony...

W związku z tym wszystkim wróciłam do Polski się wykurować. Cóż...nie miałam tu zbyt ciepłego powitania. Już prawie zapomniałam jak może być zimno! Tak więc, mimo że z Polski, to będę pisać dalej. Bo patrząc przez okno wydaje mi się,że przyda nam się wszystkim trochę egzotyki... 


* * * * * * * * * * * * * * * 
Smaki Hong Kongu


Hong Kong był dla mnie wyprawą na której niesamowicie otworzyłam się na nowe smaki. Ja z której tata zawsze śmiał się,że do stołu powinnam podchodzić z lupą, bo tak dokładnie zawsze przyglądałam się każdej  szyneczce przed konsumpcją. Tutaj przełamałam wiele swoich barier –małże, ostrygi, ośmiornice, kalmary czy gołębie. Bo przecież nie ładnie wybrzydzać gdy twój host (osoba z portalu couchsurfing.org która gości Cię u siebie w domu) zabiera Cię na kolację. Szybki kurs jedzenia pałeczkami i smacznego!



 
Gdy pierwszy raz zobaczyłam na stole gołębie ( podane z głowami ) trochę mnie to zaskoczyło. Ale właściwie to lepiej żeby lądowały na talerzu niż pod nogami. A muszę przyznac ,że za dużo ich na ulicach HK nie widziałam...


Karmić ich też nie wolno. Obowiązuje polityka przeciwgołębiowa! Popieram :) 

Zasmakowałyśmy się w Dim Sum.  Jeśli idzie się w parę osób można zamówić dużo rodzajów i spróbować każdego po kawałku. No i oczywiście w cenę wliczona jest niekończąca się dolewka herbaty :)

  Samemu się zaznacza co chce się zamówić, także złożenie zamówienia to prawdziwe wyzwanie!

Tarty jajeczne, pierożki krewetkowe, smacznie doprawiony ryż w liściu lotosa,  bułeczki z mięsnym nadzieniem

 Jeśli będziecie w Hong Kongu polecam Dim Sum w Luk Yu Tea House na ulicy Stanley. Najlepsze! :)


Jednak moim ulubionym odkryciem były mooncake - specjalne ciasteczka, tradycyjnie spożywane w okresie Święta Środka Jesieni ( Mid Autumn Festival).  Tak wyglądają te bardziej tradycyjne, często z Yolk egg w środku (słonawe).


Ale nam najbardziej smakowały te lodowe:

z mango, porzeczką i ananasem :) Mniam!

Będąc w Chinach nie mogłam nie pójśc do muzeum herbaty. A tą paradę dzbanuszków/ filiżanek dedykuje moim kochanym herbaciarkom! Który zestaw podoba się Wam najbardziej? :) 




Posted in , | 13 Comments