Balinale

Gdybym była teraz w Polsce, to na pewno wracałabym właśnie z Wrocławia, z drugiej edycji American Film Festival.
Aj, wreszcie miałam szansę być na jakimś festiwalu od początku, co roku. Cóż, wyjazd na Bali pokrzyżował te plany. Nie narzekam oczywiście, żeby nie było. Zwłaszcza, że okazało się, że dokładnie w tych samych dniach, 15-20 listopada, odbędzie się tutaj 5 edycja festiwalu filmowego Balinale . Piękny ukłon ze strony organizatorów. Naprawdę nie da się, no nie da się żałować,że się jest na Bali.

Okazało się, że nie jestem jedyną kinomanką w mojej grupie na uczelni. Razem z Jurgą ( z Litwy) już pierwszego dnia wystartowałyśmy konkretnie, zobaczyłyśmy 7 filmów (w tym 3 krótkometrażowe) .
Cały festiwal odbywał się tutaj w jednej sali kinowej, także nie było tej odwiecznej łamigłówki logistycznej : co, gdzie i kiedy obejrzeć? Wszystko w indonezyjskim stylu, bez stresu, bez kolejek, bo na żadnym seansie sala nie była całkowicie pełna. Chodziłyśmy sobie na jeden film po drugim, tak jak nam je serwowali.


A serwowali filmy różnie. Na projekcji jednego, na ekranie PRZEZ CAŁY CZAS widniał taki oto napis. No cóż, powiem Wam, że ciężko się skupić na fabule czy wczuć w dramatyzm sytuacji, gdy główny bohater ma na czole napisane, że jest własnością Sahamongkolfilm International...
Ach, no i raz ,w trakcie seansu, musieliśmy zmienić salę. No, ale kto by się tym przejmował?  Cała publika ( w zdecydowanej większości biała - Indonezyjczycy do kina marsz! ) z uśmiechem na twarzy wszystko to przetrwała. Widać, że już zakorzenioną mają złotą zasadę przeżycia tutaj -"smile and be patient"!


Zdecydowanie moim faworytem festiwalu został film "Born to be wild". Opowiada o zwierzakach wychowywanych 
w sierocińcach: o małych słoniątkach w Kenii i orangutanach na Borneo. Piękne ujęcia przyrody, niesamowitej roślinności i zwierzaków przede wszystkim.
Czy wiedzieliście, że gdy już słoniątka są gotowe na to by wypuścić je na safari, to starsze osobniki ( często poprzednie pokolenie wychowanych w sierocińcu słoni) przychodzi aby ich przywitać i upewnić się czy poradzą sobie na wolności? Będą uczyć młodziaków „how to be wild again”(tj. jak znowu być dzikim). Słonie to niesamowicie społeczne stworzenia. Ich empatia poraża. Nasuwa mi to myśl,że bezduszne zachowania człowieka, które nazywa się często nieludzkimi, tak właściwie są pewnie bardziej ludzkie niż zwierzęce.
Film był grany w polskich kinach od kwietnia i niestety wyszedł już z regularnego repertuaru (przynajmniej w Warszawie).  Od czasu do czasu mogą jeszcze pojawiać się seanse, więc jeśli będziecie mieli okazję gorąco polecam! Zwłaszcza, że film jest w 3D, co akurat na tego typu filmie jest dużym atutem. Na zachętę zwiastun:




Czy pamiętacie co robiliście 24 lipca 2010? No,zastanówcie się przez chwile jak przeżyliście ten dzień. Spróbujcie sobie przypomnieć. Czy zdarzyło się coś istotnego? Ja, na przykład,byłam we Wrocławiu na Festiwalu Filmowym. Poszerzałam horyzonty. Tak, zdecydowanie to musiał być dobry dzień. Jeden dzień, a przecież tyle się mogło zdarzyć! Ludzie na całej ziemi przeżyli na pewno tyle ważnych chwil. Popłynęło pewnie wiele łez,choć miejmy nadzieję, że przeważały łzy radości.Jeśli chcecie zobaczyć jak wyglądał wyrywkowo, wybrany dzień z życia „przeciętnego” ziemianina obejrzyjcie sobie "Life in a day". Jest to projekt Ridley'a Scott'a i Kevin'a MacDonald'a, zrobiony przy współpracy z youtube. Internauci z całego świata przesyłali swoje filmowe sprawozdania z tego oto dnia. I właśnie z tak pozyskanego materiału powstał ten film.



 Mozecie za darmo  obejrzeć całość na oficjalnym profilu filmu na youtube tutaj

 
Pewnie jesteście ciekawi jak tam indonezyjska kinematografia? Ja też byłam, ale widziałam dotychczas tylko jeden film fabularny. I cóż, był dość naiwny, chociaż w sumie nie najgorszy. Dlatego na odpowiedź na to pytanie musicie jeszcze poczekać.Postaram się, skoro jestem na miejscu,odkryć jakieś indonezyjskie perełki filmowe. Na razie mają u mnie duży kredyt zaufania, bo widziałam parę naprawdę ciekawych indonezyjskich filmów dokumentalnych. Duże wrażenie zrobił na mnie dokument o tradycyjnych pogrzebach w regionie Tana Toraja na Sulawesi, gdzie aby pożegnać godnie zmarłego zarzyna się setki zwierząt, w tym przynajmniej 24 byki. Cała uroczystość jest więc bardzo kosztowna, zwłaszcza gdy - jak było w przypadku reżysera tego filmu - zmarły (jego ojciec) zajmował ważną pozycję w hierarchii społecznej. Ze względu na szacunek dla zmarłego, cała uroczystość musiała być odpowiednio wystawna. Jak przyznaje reżyser,miał może z 5 minut żeby zasmucić się nad śmiercią własnego ojca, bo cały czas musiał czuwać nad prawidłowym przebiegiem wszystkich rytuałów. Reżyser krytycznie podchodzi do tradycyjnych obrządków, które nakładają na rodzinę dużą presję i obciążenia finansowe. W końcu przecież zgromadzenie tych wszystkich zwierząt na ofiarę nie jest tanie. Ja sobie myślę, że może taki był właśnie zamysł aby zająć rodzinę na tyle, żeby nie miała czasu się smucić. Bo skoro trzeba zgromadzić 30 byków na rzeź i zbudować parę chat na przyjazd gości (tak - powstały specjalne chaty na czas pogrzebu) to nie ma czasu płakać za przeszłością. Codzienność ponagla. Życie toczy się dalej.

This entry was posted in ,,. Bookmark the permalink.

Leave a Reply