Chłopak z Norwegii
szkicuje coś zawzięcie w swoim zeszycie. - "Wiesz, wczoraj na koncercie
sprzedałem jedną koszulkę!" - mówi dumnie mając na sobie T-shirt z
wyciętym kółkiem na brzuchu (także swojego projektu). Cóż to za styl, nie wiem?
Minimalizm? W każdym razie - przewiewne, właściwie idealne na aktualną pogodę.
Gdy wchodzę do łazienki wyłania się z niej 5 prawie identycznych blond głów,
niczym z drużyny cheerlederskiej. No tak, to dzisiaj miała przyjechać 7-osobowa
rodzina z Ameryki którą nasz host zgodził się przyjąć. O 2 w nocy wpada 3 chłopaków
z Kostaryki. Gdy mówią, że okolica wygląda na niebezpieczną Włoch podśmiewa się
z nich pod nosem. 4:30 w nocy. Debata filozoficzna trwa. Część osób śpi już po
kątach. Ktoś medytuje sobie w ogrodzie. Nasz host wyciąga dżem własnej roboty.
Pycha!
Chyba czas uwierzyć
w karmę. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że goszcząc ponad 600 osób w ciągu
ostatniego roku naszym host nie
przytrafiło się nic złego? Klucz pod wycieraczką. Telewizor na ścianie. Świetna
atmosfera. Wszystko na swoim miejscu. Gdy przeczytałam taką informację na ich
profilu na couchsurfingu myślałam, że lekko sobie podkoloryzowali tą liczbę. No, bo 600 ludzi?
Serio. Wystarczyło żebym pomieszkała z nimi przez tydzień i spokojnie mogę wam
powiedzieć, że jest to jak najbardziej możliwe. W ciągu tych 7 dni, przez ich
dom przewinęło się ponad 15 osób. Para z
Hawajów. Chłopak z Nowej Zelandii. Norweg który ukochał sobie nożyczki. 3
chłopaków z Kostaryki. Wiecznie gubiący się Włoch. 7 osobowa rodzina z Ameryki.
Poznany w metrze Kameruńczyk. Polka pracująca w Paryżu jako Au pair. Chinka. No
i my dwie.
A zaraz, a Paryż? Przecież miało być o podróżowaniu! Nie zrozumcie mnie źle. To, że zepchnęłam w tej
notce Paryż na plan drugi nie znaczy, że mi się nie podobał. Ja jestem nim
wręcz zauroczona! Piękne
kamieniczki z cudownymi balkonikami są na każdym kroku. Widziałam przynajmniej
milion miejsc, w których mogłabym zamieszkać. Cudne parki, jak np. Ogrody
Luksemburskie, w których zrobiłyśmy sobie śniadanko (na pierwszym zdjęciu) na świeżym powietrzu. Klimat
dzielnicy Montmart mnie zauroczył. Kluczową rolę odegrał jednak chyba przewodnik z Free Walking
Tour na którą się wybrałyśmy. Nazywał się Sam i był po prostu genialny,
opowiadał tak ciekawie i z pasją, że aż żałowałam, że nie studiuję historii!
Pokazał nam np: rzeźby które przekrojone zostały na pół, żeby sprawdzić czy aby na pewno artysta nie zatapia w brązie zamordowanych ludzi, bo nikt nie mógł uwierzyć,że zostały wykonane tak dokładnie! Prawda jest taka, że fajnie jest zobaczyć te
wszystkie piękne miejsca. Zabytki. Ciekawe budynki. Ale tak naprawdę najlepsze wspomnienia tworzą ludzie
napotkani w podróży. Inspirują. I
to właśnie oni, uświadamiając mi rzeczy z których wcześniej nie zdawałam sobie sprawy wywarli
na mnie największe wrażenie w czasie tej wyprawy.
Przy okazji chciałabym wam polecić Free Walking Tours.Wycieczki jak sama nazwa wskazuje są bezpłatne, (na koniec zazwyczaj daje się napiwki). Są one organizowane w wielu dużych miastach Europy, zazwyczaj codziennie i obejmują najważniejsze punkty danego miasta, więc są świetnym sposobem na rozeznanie się w nowym miejscu! Byłam już na nich kilka razy i naprawdę zawsze byłam zadowolona lub wręcz zachwycona! Przewodnicy to zawsze młodzi ludzie, którzy nie zanudzają nudnymi faktami, ale starają się wszystko przedstawiać w ciekawy, zabawny sposób.
***
A teraz jestem na Festiwalu Filmowym Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Święto kina trwa :) W tym roku obchodzę okrągłą rocznicę, bo jestem tutaj już po raz 5ty :)! Chyba ten mój mały jubileusz przynosi mi szczęście, bo jak na razie obejrzałam już 13 filmów, z czego tylko jeden mi się nie podobał. A zaraz idę na koncert w Arsenale - The Saintbox ( czyli Gaba Kulka, Olo Walicki i Maciek Szupica) bo przecież nie samymi filmami człowiek żyje ;)